To powiem trochę inaczej, opiszę jakie mam obserwacje. Jeśli o czas i spieszenie się chodzi... mam powody, żeby siedzieć jak na szpilkach.
Przez ostatnie 2 miesiące samiczka Ramireza najczęściej przebywała w 63 l, samczyk - bo świrował i ją gnębił - najczęściej po paru dniach zgody i po karczemnej awanturze z pyszczko-czynami włącznie lądował w 40 l z microdevario Kubotai, na "zsyłce".
Jak się okazało, ta "zsyłka" to było sanatorium, w którym miał się dużo lepiej niż Ramirezka w tym swoim niby cudownym domku.
Jakieś 2 tygodnie temu samiczce zaczęło się naprawdę pogarszać, była coraz bardziej apatyczna, blada, zagapiała się przy karmieniu - jakby przysypiała, rano i w ciągu dnia widywałam ją chwilami opartą o dno ogonkiem, ledwie wachlującą płetwą grzbietową. Trwało to jakieś 2 dni. Najpierw myślałam, że się przejadła i jej to przejdzie, ale nast. dnia rano (to była sobota) przestraszyłam się nie na żarty i wtedy przełowiłam ją do 40 l do samca. Efekt? - natychmiastowa poprawa; na drugi dzień próbowały robić tarło, Ramirezka kopała brzuszkiem dołki tak zawzięcie, że aż piasek fruwał. Wprawdzie w poniedziałek rano znowu mnie przestraszyła, bo się opierała o dno i "leżała" na filtrze (nieduży wewnętrzny) - nawet już myślałam, że po niej - ale jakoś to odchorowała, "poroniła" ikrę (widziałam, leciały z niej ziarenka, jedno miała nawet przyczepione do brzusznej płetwy) i do wtorku odżyła
do dziś odpukać żwawo pływa, jest energiczna, żarłoczna, wesoła - tylko trochę bledsza niż zwykle (pomału odzyskuje kolorki, dzisiaj jest lepiej z wybarwieniem niż wczoraj). Już do 63 l jej więcej nie dam.
Ramirez w 63 l cierpi, widzę to po nim wyraźnie. Przebywał dłużej w dobrej wodzie, więc jest silniejszy, zdrowszy - ale czuje się ewidentnie źle, jest dużo mniej energiczny niż w 40 l, wiele razy w ciągu dnia się ociera o kokosy, piasek i liście, czasem pływa jakby otrząsając się z czegoś, lekko drżąc. Neony... wstyd się przyznać, ale niektórym z nich puchną czasem brzuszki. Czasem widzę, jak kilka pływa skokami, z głową w dół. Rano jeszcze się bawią, ganiają jak to one, ale wieczorem robią się apatyczne, chowają po zaroślach, niektóre nawet przy samym dnie; niektóre przy tym tracą trochę kolorów.
Właśnie, jest taka prawidłowość: rano wszystko wygląda i czuje się lepiej niż wieczorem. Pod wieczór większość rybek "stoi" nieruchomo i kitra się po krzakach (tak jest tylko w 63 l; razborki i Ramireza w 40 l są aktywne przez cały dzień/czas naświetlania). Może to jest związane z tlenem/CO2 i poziomem pH?... kilka dni temu przestałam napowietrzać 63 l "bąbelkami", może one podnosiły pH i to też dodatkowo psuło wodę (40 l ma tylko niewielki filtr wewn. z deszczownią, żadnych kostek i brzęczyków). Odkąd wyłączyłam napowietrzacz, otoski się ruszyły i lepiej wyglądają, śmielej pływają po całym baniaku, nie chowają się po kątach. Musiałam tylko mocniej podkręcić filtr, bo tafla wody prawie stała i zbierał się ten oleisty "kożuch".
Jedno wiem, siedzę jak na szpilkach czekając na gotowość dwusetki (minął dopiero tydzień i 2 dni, to za mało). Wtedy ulżę mieszkańcom tego baniaczka, dam ich wreszcie do lepszej wody, a tutaj wszystko zrobię od nowa, z nowym podłożem. Całe szczęście, że mi się urlop przesunął, a pogoda jest teraz byle jaka, raczej nie na wyjazdy... przynajmniej mogę tu na miejscu doglądać rybek.
@
matti1982 - a niech się znęcają
ja tu nie jestem ważna, tylko ryby... a że piszę i pytam o takie rzeczy, które dla większości forumowiczów są oczywistością, to pewnie dlatego to im działa na nerwy
I wiem, że popełniłam masę głupot, jak pewnie każdy początkujący akwarysta, moje 63 l za to płaci, dlatego też tutaj piszę, żeby się następnych głupich błędów ustrzec.
Najbardziej akwarium ucierpiało przez leczenie ryb. Najpierw metronidazolem przez dziurawicę pierwszego Ramireza, potem GreenIchtio przez ospę drugiego i przy okazji reszty rybek (wszystkie ją przechodziły). Leki, uzdatniacze, sól akwarystyczna, wyciąganie chemii węglem, który z tego co czytałam też może narobić problemów, wyższe temperatury... pewnie przez to wszystko to moje niewielkie "oczko w głowie" stało się moim koszmarem i nie mogę się doczekać, aż to podłoże wyrzucę, rośliny dobrze wypłuczę i zacznę od nowa - już prawidłowo, naturalnie, pod same neony.
W razie jakiejś - tfu, na psa urok - choroby chyba jednak będę leczyć w pustym oddzielnym szkle. Coraz bardziej widzę, jak to rozwala całą biologię w ogólnym akwarium.
W każdym razie z Twoich rad na pewno skorzystam. Nadmanganian mam; sól też, nawet taką akwarystyczną Tropicala (i tak nie mam co z nią zrobić, bo już wiem, że wody się takim rybom nie soli, to przynajmniej się przyda do odkażenia baniaka). Rośliny, z tego co wiem, jeżeli nawet mają jakieś cysty/przetrwalniki pasożytów na sobie, to po tygodniu-dwóch bez potencjalnych nosicieli takie robale giną. A akwarium po restarcie musi przecież postać bez ryb.