23-03-2020, 19:47 PM
02/03
Dzisiaj nastąpił ten dzień kiedy zaczynamy naszą podróż po Kostaryce. Nie mniej jednak samochód mieliśmy odebrać koło 10.30 (o ile dobrze pamiętam), a z uwagi na różnicę w czasie o 5.00 rano wszyscy już gadali w pokoju.
Śniadanko przyszło o 7.00. Było to tradycyjne śniadanie składające się z: pieczonego ryżu z czerwona fasolą, zapieczonego banana, jajecznicą, tostami, dżemem i jakimś tam słodko - kwaśnym sosem. Do tego kawka i sok. Na deser owoce - ananas, mango, papaja.
Jak się obrobiliśmy postanowiliśmy zwiedzić dalszą część miasta. Wybraliśmy się na spacer....
Obeszliśmy kawał tego miasta. Układ urbanistyczny jak Nowy Jork, ale każda praktycznie uliczka wyglądała podobnie. W jednej z nich trafiliśmy na lokalna kawiarenkę, gdzie zakosztowaliśmy lokalnej kawy - PYCHOTA!!!!
Pokręciliśmy się, pokręcili i wróciliśmy po bagaże. Samochód - jeszcze nie wiedzieliśmy że będzie to Toyota RAV4 z silnikiem z wiertarki udarowej - mieliśmy odebrać w miejscu koło lotniska. Dojechaliśmy tam taksówką.
Plan była taki. Bieremy, pycimy po kartę telefoniczną i pycimy na karaibskie wybrzeże - dobry w ryj, ale ni chuja nie wyszło.
Odebraliśmy tego blaszaka, zapakowaliśmy się i pojechaliśmy najpierw do Walmart'u po kartę, a jak się okazało że nas w chuja zrobili do jakiejś galerii. Wjechaliśmy na parking wielokondygnacyjny i zaparkowaliśmy blisko wejścia żeby Ojciec mógł na jednym wdechu zimnego powietrza dojść. Poszli razem z Łobuzem po kartę....
Razem z Filipem zostaliśmy w samochodzie. Nie ma ich, nie ma ich. Kurwa 40 minut mija - nie ma ich. Silip na wkurwie. Mówi: idę po nich, bo zaraz na noc dojedziemy. Poszedł raz, potem drugi. se myślimy zgubili sie. Po godzince - idą mysie pysie dumnym krokiem jakby nigdy nic.
Pytamy się o co kamon: a oni wówczas do nas: wiecie jaka to jest galeria??? jak wejdziecie w jednym kurwa końcu to pojawiacie się na drugim i żeby wrócić trzeba tak dookoła łazić. Co się działo, co się działo..
No ale w końcu wyjechaliśmy. San Jose zakorkowane w pitok, Silip za kierownicą. Generalnie jakoś tak się umówiliśmy wstępnie że co drugi dzień będziemy się zmieniać, ale do tego nie doszło.
Jechaliśmy z 5 godzin 250 km drogami górskimi i przez park narodowy.
Nie wiem gdzie, ale w końcu postanowiliśmy zatrzymać się przy jednej z rzek. Bliżej Limon już - Łobuz tutaj zaraz zapoda co i jak, ale tam pierwszy raz Silip nakręcił Tuby - w sumie przez przypadek
Nie wiem czy się gdzieś zatrzymywaliśmy na jedzenie, ale chyba nie. Na pewno jak dotarliśmy nad wybrzeże, emocje wzięły górę i zatrzymaliśmy się żeby zobaczyć Morze Karaibskie. Nadchodził już wieczór...było fantastycznie
W końcu dojechaliśmy na miejsce, które okazało się bajkowe... i nigdy już nie mieszkaliśmy w takim miejscu. Wyznaczyło bardzo wysoko poprzeczkę....
Było błogo i alkoholowo.
Dzisiaj nastąpił ten dzień kiedy zaczynamy naszą podróż po Kostaryce. Nie mniej jednak samochód mieliśmy odebrać koło 10.30 (o ile dobrze pamiętam), a z uwagi na różnicę w czasie o 5.00 rano wszyscy już gadali w pokoju.
Śniadanko przyszło o 7.00. Było to tradycyjne śniadanie składające się z: pieczonego ryżu z czerwona fasolą, zapieczonego banana, jajecznicą, tostami, dżemem i jakimś tam słodko - kwaśnym sosem. Do tego kawka i sok. Na deser owoce - ananas, mango, papaja.
Jak się obrobiliśmy postanowiliśmy zwiedzić dalszą część miasta. Wybraliśmy się na spacer....
Obeszliśmy kawał tego miasta. Układ urbanistyczny jak Nowy Jork, ale każda praktycznie uliczka wyglądała podobnie. W jednej z nich trafiliśmy na lokalna kawiarenkę, gdzie zakosztowaliśmy lokalnej kawy - PYCHOTA!!!!
Pokręciliśmy się, pokręcili i wróciliśmy po bagaże. Samochód - jeszcze nie wiedzieliśmy że będzie to Toyota RAV4 z silnikiem z wiertarki udarowej - mieliśmy odebrać w miejscu koło lotniska. Dojechaliśmy tam taksówką.
Plan była taki. Bieremy, pycimy po kartę telefoniczną i pycimy na karaibskie wybrzeże - dobry w ryj, ale ni chuja nie wyszło.
Odebraliśmy tego blaszaka, zapakowaliśmy się i pojechaliśmy najpierw do Walmart'u po kartę, a jak się okazało że nas w chuja zrobili do jakiejś galerii. Wjechaliśmy na parking wielokondygnacyjny i zaparkowaliśmy blisko wejścia żeby Ojciec mógł na jednym wdechu zimnego powietrza dojść. Poszli razem z Łobuzem po kartę....
Razem z Filipem zostaliśmy w samochodzie. Nie ma ich, nie ma ich. Kurwa 40 minut mija - nie ma ich. Silip na wkurwie. Mówi: idę po nich, bo zaraz na noc dojedziemy. Poszedł raz, potem drugi. se myślimy zgubili sie. Po godzince - idą mysie pysie dumnym krokiem jakby nigdy nic.
Pytamy się o co kamon: a oni wówczas do nas: wiecie jaka to jest galeria??? jak wejdziecie w jednym kurwa końcu to pojawiacie się na drugim i żeby wrócić trzeba tak dookoła łazić. Co się działo, co się działo..
No ale w końcu wyjechaliśmy. San Jose zakorkowane w pitok, Silip za kierownicą. Generalnie jakoś tak się umówiliśmy wstępnie że co drugi dzień będziemy się zmieniać, ale do tego nie doszło.
Jechaliśmy z 5 godzin 250 km drogami górskimi i przez park narodowy.
Nie wiem gdzie, ale w końcu postanowiliśmy zatrzymać się przy jednej z rzek. Bliżej Limon już - Łobuz tutaj zaraz zapoda co i jak, ale tam pierwszy raz Silip nakręcił Tuby - w sumie przez przypadek
Nie wiem czy się gdzieś zatrzymywaliśmy na jedzenie, ale chyba nie. Na pewno jak dotarliśmy nad wybrzeże, emocje wzięły górę i zatrzymaliśmy się żeby zobaczyć Morze Karaibskie. Nadchodził już wieczór...było fantastycznie
W końcu dojechaliśmy na miejsce, które okazało się bajkowe... i nigdy już nie mieszkaliśmy w takim miejscu. Wyznaczyło bardzo wysoko poprzeczkę....
Było błogo i alkoholowo.
[b]1300 l - SA