05-01-2015, 12:31 PM
Ażeby uświadomić wam, jak różne są Astyanaksy od zwinników, i to nie tylko pod względem aparycji i osiąganych rozmiarów (moja największa samica ma ze 13-14 cm!!!) pozwolę sobie przytoczyć to co ostatnio miało miejsce w moim akwarium.
Otóż jak już wiecie, w październiku 2014 dokonałem z filasem zamiany - on otrzymał ode mnie 3 moje domniemane samce, a ja od niego wziąłem 3 dorosłe samice, znacznie większe od moich ryb (zamiana była podyktowana nierównym rozkładem płci w naszych stadach). Ich wpływ na moje młode lustrzenie był dwojaki - z jednej strony ich pewność siebie ośmieliła moje nieco nerwowe ryby, z drugiej zaś - okazały się dużo agresywniejsze, podzieliły akwarium na terytoria, o które walczyły między sobą, jednocześnie czasem dając kuksańca reszcie, a nawet okazjonalnie tłukąc się z młodymi zakapiorami H. bartoni! (Nawiasem mówiąc, odkąd największy samiec pielęgnic wyrósł jakoś nie miały odwagi mu się stawiać.) Później ich terytorializm ustał i dołączyły do stada młodych. Sprzeczki wciąż miały miejsce, ale nie były jakieś gwałtowne ani szkodliwe. Teraz to częściej H. bartoni je dziobały, ale i tu obywało się bez większych ubytków w płetwach/łuskach.
W końcu w Wigilię 2014 chcąc nakarmić obsadę ich zbiornika zauważyłem, że jedna z dużych samic Astya wyraźnie odstaje od reszty. Nie tylko ciężko i szybko dyszała, ale miała na ciele wyraźne rany! Zareagowałem tak szybko jak to możliwe, odławiając ją do osobnego akwarium wypełnionego wodą z głównego zbiornika, do której dosypałem soli i podgrzałem do 29 stopni (w akwarium panuje 26-27 stopni więc skok temperaturowy nie był krytyczny). Niestety, następnego dnia rano znalazłem rybę martwą. Początkowo przestraszyłem się, że to jakaś choroba, ale raczej chodziło tu o zakażenie wywołane bardzo mocnym pogryzieniem; choć prawdę mówiąc, spodziewałbym się po tak twardych rybach, że będą wstanie przetrwać i gorsze pogryzienie. Odtąd postanowiłem obserwować ryby baczniej i sprawdzić, czyja to sprawka.
Przesiadywałem w pokoju z akwariami więcej niż dotychczas, ale w zbiorniku totalnie nic się nie działo - poza jakimiś tam przepychankami, na które - w mojej ocenie - nie było na co zwracać uwagi. Mimo to tydzień później zauważyłem, że kolejna duża samica zaczyna tracić łuski w okolicy ogona i boków. Tym uważniej patrzyłem na to co dzieje się w zbiorniku - owszem, 3, zdrowa samica czasem ją goniła, ale i sama chora ryba potrafiła zaatakować pozostałych mieszkańców zbiornika. Uznałem, że dosypanie soli pozwoli jej na wyleczenie ran. I to był błąd - następnego dnia rano, w Nowy Rok, ryba już nie żyła.
W tym miejscu pozwolę sobie wskazać mordercę, a właściwie morderczynię. Jest to... ostatnia duża samica, również od Filipa. Skąd ten wniosek? Mija już kolejny dzień, a rybie nic nie jest - jest w doskonałej formie, nie ma ubytków w łuskach i nikt już nikogo nie przegania, przynajmniej w obrębie stada Astyanaksów. Tym samym nie mogły być to ani pielęgnice, ani jakaś konkretna choroba; po prostu samica wykończyła dwie swoje rywalki! Zaczynam drżeć o zdrowie i życie młodszej samicy, toteż w najbliższej możliwej sposobności postaram się rozmnożyć te ryby na modłę typową dla kąsaczy - czyli w osobnym akwarium.
Takie to ryby z tych Astyanaksów, o których marzy zdecydowana większość centralsomaniaków Szczerze? Pomimo takich strat to omawiane ryby tylko bardziej spodobały mi się, bo to pokazuje, że nie mówimy tu tylko o głupich rozpraszaczach i rabusie ikry/narybku pielęgnic. To prawdziwe ryby z charakterem. Pewnie padnie pytanie: dlaczego u filasa takie walki nie miały miejsca? Myślę, że są ku temu dwa powody: w Poznaniu samice nie miały w swojej okolicy samców = powodów do rywalizacji, a poza tym, sąsiadując z wyrośniętymi A. nourissati bardziej musiały pilnować swoich ogonów. U mnie pływają z dużo mniejszymi H. bartoni, które jeszcze się nie wycierały i nie stanowiły dla nich większego zagrożenia.
Otóż jak już wiecie, w październiku 2014 dokonałem z filasem zamiany - on otrzymał ode mnie 3 moje domniemane samce, a ja od niego wziąłem 3 dorosłe samice, znacznie większe od moich ryb (zamiana była podyktowana nierównym rozkładem płci w naszych stadach). Ich wpływ na moje młode lustrzenie był dwojaki - z jednej strony ich pewność siebie ośmieliła moje nieco nerwowe ryby, z drugiej zaś - okazały się dużo agresywniejsze, podzieliły akwarium na terytoria, o które walczyły między sobą, jednocześnie czasem dając kuksańca reszcie, a nawet okazjonalnie tłukąc się z młodymi zakapiorami H. bartoni! (Nawiasem mówiąc, odkąd największy samiec pielęgnic wyrósł jakoś nie miały odwagi mu się stawiać.) Później ich terytorializm ustał i dołączyły do stada młodych. Sprzeczki wciąż miały miejsce, ale nie były jakieś gwałtowne ani szkodliwe. Teraz to częściej H. bartoni je dziobały, ale i tu obywało się bez większych ubytków w płetwach/łuskach.
W końcu w Wigilię 2014 chcąc nakarmić obsadę ich zbiornika zauważyłem, że jedna z dużych samic Astya wyraźnie odstaje od reszty. Nie tylko ciężko i szybko dyszała, ale miała na ciele wyraźne rany! Zareagowałem tak szybko jak to możliwe, odławiając ją do osobnego akwarium wypełnionego wodą z głównego zbiornika, do której dosypałem soli i podgrzałem do 29 stopni (w akwarium panuje 26-27 stopni więc skok temperaturowy nie był krytyczny). Niestety, następnego dnia rano znalazłem rybę martwą. Początkowo przestraszyłem się, że to jakaś choroba, ale raczej chodziło tu o zakażenie wywołane bardzo mocnym pogryzieniem; choć prawdę mówiąc, spodziewałbym się po tak twardych rybach, że będą wstanie przetrwać i gorsze pogryzienie. Odtąd postanowiłem obserwować ryby baczniej i sprawdzić, czyja to sprawka.
Przesiadywałem w pokoju z akwariami więcej niż dotychczas, ale w zbiorniku totalnie nic się nie działo - poza jakimiś tam przepychankami, na które - w mojej ocenie - nie było na co zwracać uwagi. Mimo to tydzień później zauważyłem, że kolejna duża samica zaczyna tracić łuski w okolicy ogona i boków. Tym uważniej patrzyłem na to co dzieje się w zbiorniku - owszem, 3, zdrowa samica czasem ją goniła, ale i sama chora ryba potrafiła zaatakować pozostałych mieszkańców zbiornika. Uznałem, że dosypanie soli pozwoli jej na wyleczenie ran. I to był błąd - następnego dnia rano, w Nowy Rok, ryba już nie żyła.
W tym miejscu pozwolę sobie wskazać mordercę, a właściwie morderczynię. Jest to... ostatnia duża samica, również od Filipa. Skąd ten wniosek? Mija już kolejny dzień, a rybie nic nie jest - jest w doskonałej formie, nie ma ubytków w łuskach i nikt już nikogo nie przegania, przynajmniej w obrębie stada Astyanaksów. Tym samym nie mogły być to ani pielęgnice, ani jakaś konkretna choroba; po prostu samica wykończyła dwie swoje rywalki! Zaczynam drżeć o zdrowie i życie młodszej samicy, toteż w najbliższej możliwej sposobności postaram się rozmnożyć te ryby na modłę typową dla kąsaczy - czyli w osobnym akwarium.
Takie to ryby z tych Astyanaksów, o których marzy zdecydowana większość centralsomaniaków Szczerze? Pomimo takich strat to omawiane ryby tylko bardziej spodobały mi się, bo to pokazuje, że nie mówimy tu tylko o głupich rozpraszaczach i rabusie ikry/narybku pielęgnic. To prawdziwe ryby z charakterem. Pewnie padnie pytanie: dlaczego u filasa takie walki nie miały miejsca? Myślę, że są ku temu dwa powody: w Poznaniu samice nie miały w swojej okolicy samców = powodów do rywalizacji, a poza tym, sąsiadując z wyrośniętymi A. nourissati bardziej musiały pilnować swoich ogonów. U mnie pływają z dużo mniejszymi H. bartoni, które jeszcze się nie wycierały i nie stanowiły dla nich większego zagrożenia.
- 500 złotych za małą, szarą rybę ?!
- To bardzo rzadki gatunek.
- To poproszę cztery.
- To bardzo rzadki gatunek.
- To poproszę cztery.