Wyjeżdzając na wyprawę cieszę się jak dziecko, które nie może doczekać się kiedy dostanie w końcu upragniony swój lizak. Jak juz jestem to krew mnie zalewa po kilku dniach, że połowe dnia zajmuje sie przewijaniem ryb, a kolejną brodzeniem bardzo często w mule i błocie, żeby złapać swoja upragnioną rybę.
Najgorsze jest jednak to, że na takiej wyprawie apetyt rośnie w miarę jedzenia. Praktycznie każda ryba, która złowicie, trafia do wiaderka podręcznego, bo Wasz mózg podpowiada Wam, że nie macie czasu, aby teraz decydować o tym czy bieżecie ją, czy nie, czy jest Wam koniecznie akurat ta potrzebna czy inna. A może nie złapiecie juz drugiej takiej dużej, pieknej itd. Wasz mózg mówi - weź wszystko, będziesz pakować to się zobaczy, póxniej zdecydujesz. Rozsądek natomiast podpowiada, szkoda ryb, nie możesz mieszać lokalizcji, żółwią dasz takie piekne ryby(?). Oczywiście koloryzuje, ale wierzcie czy nie, tak właśnie człowiek sie zachowuje i nie ma to znaczenia czy jest sie tam 2 raz czy 16 raz. Róznica jest jednak taka, że będąc tam 16 raz robi sie to świadomie.
Wracając z kolei żałuję, że tak szybko uplynął czas i zastanawiam sie kiedy i gdzie pojadę kolejnym razem. Juz pojawiają sie propozycje wyjazdu do Hondurasu, czy Gujany Francuskiej, ale nie zmieni to faktu, że każda propozycja ZAWSZE będzie konkurować z Urugwajem.
Być może jest to spowodowane urokiem tego kraju - chociaz podobno Meksyk jest równie urodziwy pod tym względem. Wszystkie jednak te karje maja jeden zasadniczy minus - nie można prywatnie zabrac ryb. Można w niektórych skorzystać z agenta, który załatwi paiery i zapłacicie za to pierdylion kasy.
Teraz przywiozłem pięć boksów ryb. Chcąc je nadac z Urugwaju - zapewne musiałbym zapłacić około 150-160 USD za boks plus wszystkie inne koszty, o kórych wspominałem - robi się z tego niezła sumka.
Kiedys badałem temat wyprawy do Peru na odłowy, ale jak sie okazało za co muszę zapłacić, a co mam w cenie, to sie okazało, że z atrakcyjnej ceny 1750 USD zrobiło się prawie 3000 USD, a jeszcze nie zaczeliśmy rozmawiać o wysyłce ryb nawet....
Nie oszukujmy się, jako rodowity Polak przeliczyłem to szybko na PLN, potem na miesiące, tygodnie, godziny, a na końcu pojawił sie obraz mojej kochanej żony.
Może dlatego Urugwaj jest własnie tym krajem którego sobie upodobałem, no i równiez dlatego, że tak naprawde mało wiem i mało jeszcze widziałem, a chciałbym więcej i więcej.
No ale zschodząc na ziemię....po przewijaniu maluchów i wywaleniu tych które postanowiły dokonać żywota - dlatego tez zawsze łowi sie ponad normę - zarówno samice jak i samce - opóścilismy ranczo i pojechalismy w kierunku Artigas.
Arroyo Macedo, Canada de Brum i Canada de los Talas. W pierwszym miejscu mieliśmy olbrzymią nadzieję na złapanie Crenicichli Celidochilus, ale niestety nie brały. Złowiliśmy inne Crenie Minuano. Missioneria i Saxatilis.
W de los Talas złowiliśmy przepiękne Australoherosy sp. De los Talas, które wyglądają jak dwa razy wieksze sp. Red Ceibal. Są to oczywiście A. cf Facetum sp. de los Talas i mam tą okazje je posiadać u siebie w zbiorniku jako dorosłą parę.z uwagi na łatwość rozmnażania jest nadzieja że nie bedzie trzeba czekać zbyt długo aż podejdą do tarła.
W tym miejscu tez miałem mała przygodę - przynajmniej teraz na to patrzę tak, ale w trakcie absolutnie nie było mi do smiechu - przewróciłem sie w wodzie i upadłem na kręgosłup. Dnp strumienia było pokryte płaskimi półkami porośniętymi mchem. Dobrze że nie przywaliłem głową, albo w krawędź....
Po południu dojechalismy do Artigas. Poziom wody w Rio Cuareim był bardzo wysoki, Nie było szans na odłowy, a podobno najpiękniejsze Gymnogeophagusy typu Big Lips są właśnie w tej rzece. No cóż, zranieni, ale z tarczą podjechaliśmy do hotelu, gdzie padlem trupem ze zmęczenia i bólu. Wieczorem zwlokłem się z łóżka i poszliśmy na kolację.
Kolejny dzień zaczęliśmy jak zwykle od rytuału rybaków - czyli przewijania maluchów. Potem śniadanie, a następnie pakowanie samochodu w tak naprawdę w droge powrtoną do Salinas, ale przez kolejne trzy dni będziemy nocować w Tacuarembo i łowić ryby w okolicy.
Tak jak pisalem wiele razy wcześniej trafiłem w Urugwaju na okres deszczowy, chociaz nie powinno tak być. Teraz tutaj zaczyna sie wiosna, a pogoda jest jak w zimie. Wody bardzo wezbrały i pozalewały sporo terenów. Powodem poza deszczami były ulewy w Brazylii. Północ kraju z uwagi na dwie główne rzeki - Uruguay i Cuareim - została zalana. Część miast ewakuwano np. Bella Union.
Podczas drogi dywagowaliśmy gdzie będziemy odławiać. Pierwszy przystanek to Arroyo Tre Cruces Chico. Tutaj złowilismy sporo Gymnogeophausów sp. 3 Cruces oraz Rabdothusów sp. Catalan. Udało się też złowic kilka sztuk Corydoras cf Longinnipenis.
Kolejnym celem było Arroyo Cuaro Chico lub Grande, ale nie było szans aby się zatrzymac z uwagi na to, że strumyczeka zamienił się w rzekę Wisła - nie przesadzam tutaj - regularna rzeka, która wezbrała parę metrów.
Dlatego też postanowiliśmy udać się w rejon Salto do Laguny de Araparey. Nazwa pochodzi od Arroyo de Araparey Grande. Okazało się, ze laguna wyglądała całkiem nieźle. Postanowiliśmy zaciągnąć tutaj sieć w nadziei, że odłowimy kilka ryb z rodzaju Cichasoma Dimerus.
Niestety - ryby schowały się na środek laguny, gdzie było najgłębiej i sieć nie była mozżiwa do zaciągnięcia, ale za to udało mi się złowić kilka Charaxów oraz Asthyanaxów (nawet Felipe nie wie króry to rodzaj - w Urugwaju jest około 12 gatunków Asthyanaxów).
Stąd udaliśmy się w podróż do Tacuarembo - która trwała około 3 godzin - 160 km - drogą nr 4, a potem 31.
Jutro połowy w Ansinie, ponieważ wszystkie pozostałe miejsca są niedostępne na razie, ale jest nadzieja, bo temperatura sięgneła 26-28 stopni i nie pada. Jak opadną wody, wówczas podjedziemy w inne miejsca.