Sam napisałeś „kto pyta nie błądzi”.
Też wątpię żeby miał ten certyfikat ale nie zaszkodzi jak się przysłowiowy pan Zdzicho pogimnastykuje. Jak trafi na przygotowanego klienta to może z mniejszą ochotą będzie szermował dzikością swoich ryb.
Tak naprawdę mamy do czynienia z łańcuszkiem osób handlujących. W każdym oczku naszego łańcuszka jest chęć zysku, niewiedza, niedomówienie, przekłamanie świadome czy nie świadome a klient na końcu dostaje to co chce – chce dzikusa to ma dzikusa, chce hodowlanego to ma hodowlanego a to że mamy to z jednego wora to już „tajemnica handlowa”. No chyba, że jest inaczej - czasami się zdarza, że trafimy na fachową i uczciwą osobę.
W internecie jest relacja znanego akwarysty, który zadał sobie trud osobistego prześledzenia drogi altumów z ostępów Orinoko do Europy.
W skrócie: od rybaków altumy skupuje hurtownik, który płynie czółnem od wioski do wioski; ryby przechowuje w specjalnych koszach zamocowanych do bury łódki; po czym w bardziej cywilizowanej okolicy altumy i inne odłowione ryby są magazynuje w niewielkich stawach na wolnym powietrzu; stamtąd altumy trafiają do miasta gdzie są segregowane i aklimatyzowane w akwariach; potem są transportowane do stolicy Kolumbii - Bogoty i tam czekają na wysyłkę do hurtowni w Europie (najczęściej lądują na lotniskach w Niemczech).
Do tego dochodzą nasi kolejni hurtownicy, którzy dostają fakturę z nazwą ryby i nie są w stanie stwierdzić w jakim stopniu jest ona dzika. Im mniej tych pośredników tym lepiej dla ryb i większe prawdopodobieństwo, że altumy przyjechały z Bogoty a nie z hodowli z Czech czy Nieniec.
Piszę tak jak by ta dzikość była wyjątkowo pożądana a przecież hodowlane altumy mogą być też piękne i w dodatku łatwiejsze w hodowli. Biorąc też pod uwagę ochronę środowiska, akwarysta powinien się cieszyć, że ma hodowlane altumy a nie z odłowu w naturze.
Też wątpię żeby miał ten certyfikat ale nie zaszkodzi jak się przysłowiowy pan Zdzicho pogimnastykuje. Jak trafi na przygotowanego klienta to może z mniejszą ochotą będzie szermował dzikością swoich ryb.
Tak naprawdę mamy do czynienia z łańcuszkiem osób handlujących. W każdym oczku naszego łańcuszka jest chęć zysku, niewiedza, niedomówienie, przekłamanie świadome czy nie świadome a klient na końcu dostaje to co chce – chce dzikusa to ma dzikusa, chce hodowlanego to ma hodowlanego a to że mamy to z jednego wora to już „tajemnica handlowa”. No chyba, że jest inaczej - czasami się zdarza, że trafimy na fachową i uczciwą osobę.
W internecie jest relacja znanego akwarysty, który zadał sobie trud osobistego prześledzenia drogi altumów z ostępów Orinoko do Europy.
W skrócie: od rybaków altumy skupuje hurtownik, który płynie czółnem od wioski do wioski; ryby przechowuje w specjalnych koszach zamocowanych do bury łódki; po czym w bardziej cywilizowanej okolicy altumy i inne odłowione ryby są magazynuje w niewielkich stawach na wolnym powietrzu; stamtąd altumy trafiają do miasta gdzie są segregowane i aklimatyzowane w akwariach; potem są transportowane do stolicy Kolumbii - Bogoty i tam czekają na wysyłkę do hurtowni w Europie (najczęściej lądują na lotniskach w Niemczech).
Do tego dochodzą nasi kolejni hurtownicy, którzy dostają fakturę z nazwą ryby i nie są w stanie stwierdzić w jakim stopniu jest ona dzika. Im mniej tych pośredników tym lepiej dla ryb i większe prawdopodobieństwo, że altumy przyjechały z Bogoty a nie z hodowli z Czech czy Nieniec.
Piszę tak jak by ta dzikość była wyjątkowo pożądana a przecież hodowlane altumy mogą być też piękne i w dodatku łatwiejsze w hodowli. Biorąc też pod uwagę ochronę środowiska, akwarysta powinien się cieszyć, że ma hodowlane altumy a nie z odłowu w naturze.