No, już. Przecież wiecie, że miałam najdalej
W Cichlidae.pl jest moc
Spotkaliśmy się...
... nad jeziorem na rzece:
... w przepięknych okolicznościach przyrody
Mieszkaliśmy w domkach z drewna i dachu.
W piątkowe popołudnie, kiedy to nasze stopy stanęły na piachu pod domkami, a bagaże poszły w kąt, usiedliśmy do narady nad planem reszty dnia.
No i co? No i część z nas wylądowała w basenie.
Woda wyciąga, więc głodni wyruszyliśmy na poszukiwanie padliny... Eeeeee, znaczy mięsa na grilla.
W międzyczasie dotarli Sloma i Dzikakuna z rodzinkami.
Ucztę można było kontynuować.
Galimedes robił burgery
Gdy na stoły wjechało wino (tym razem ze sklepu) okazało się, że korkociągu brak... Po burzy mózgów ktoś rzucił, że można otworzyć butelkę podgrzewając szyjkę zapalniczką. Zadania podjął się Marcin...
... ale sposób nie zadziałał.
Z niecierpliwością czekaliśmy nocy, gdyż Galimedes przywiózł COŚ. Znaczy teleskop.
Razem ze Slomą ustawili go nad jeziorem. "Będziemy oglądać Jowisza!"
Sobota. Poranki bywają trudne, zwłaszcza kiedy trzeba zejść po takich schodach...
Poranne ploteczki...
... i śniadanie.
Drugi dzień upłynął pod znakiem rywalizacji. We wspomnianego minigolfa...
...i siatkówko-plażówkę.
Rozgrzewka...
... serwy i przyjęcia...
... punkty zdobyte...
... i te utracone.
Między jedną dyscypliną a drugą tatakuby zabrał nas do Peru (nie Kolumbii)
Miał pełne audytorium, choć zdjęcie tego nie potwierdza :p
Niektórzy wybrali się na plażing...
...a niektórzy na kajaking.
Trochę wiało, więc pogoda była idealna na puszczanie z latawców.
Maciochowej prelekcji o czerwieniakowych klejnotach z Afryki niestety na zdjęciach nie mam, a występ Slomy znam jedynie z opowieści...
W niedzielę po śniadaniu nastąpił czas pakowania i pożegnań, czego też nie uwieczniałam.
PCW to impreza rodzinna:
silveroak
Sloma
dzikakuna
tatakuby
macioch i Katrin.
Solo wystąpiliśmy tylko Galimedes (w maciochowych okularach)...
... i ja.
Impreza przednia. Kto nie był, ten trąba