28-02-2017, 15:25 PM
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 28-02-2017, 15:25 PM przez mady haze.)
06.02 Tacuarembo i Ansina
Po zgonie jaki zaliczyłem wczoraj dzień zacząłem o 6.00 rano. Poranna toaleta, pakowanie gratów.... Czegoś mi brakowało. To nie było z pewnością piwo. To była kawa i jej świeży zapach. Poszedłem zatem do kuchni gdzie spotkałem gospodarzy i poprosiłem o kawę. Bez zbędnej gadaniny otrzymałem paliwo na poranek. Usiadłszy na sofie przed kominkiem zacząłem sączyć ciepła kawę i oddawać się lekturze magazynu Amazomas ze stycznia 2017. Dwa artykuły były interesujące mnie osobiście: C. Saxalitis oraz o Costa Rica Heiko Bleckera.
Pogoda na zewnątrz była wietrzna i zimno było. Spadek temperatury o min 10 stopni, to dla mojego organizmu murowany katar. Ryby żyły i miały się jak najlepiej. Dla nich takie skoki temperatur to normalka.
Towarzystwo krzątało się po ranczu i odbijało o ściany nie wiedząc co z sobą począć. Artur dołączył do mnie i razem zajęliśmy sofę co odstraszyło potencjalnych chętnych do dołączenia i gites, bo od rana to mi się nie chciało gadać o rybach. To jest właśnie coś co zauważyłem w sobie na tej wyprawie. Nie gadam już tyle o rybach, nie pytam, siedzę sobie i się napawam widokami, kulturą. Ryby jako takie są oczywiście ważne, ale to czy przywiozę x czy y ryb nie miało dla mnie znaczenia. Dziwne, bo sądziłem, że jarać się będę za każdym razem na maksa, a tutaj niespodzianka.
W końcu wyjechaliśmy. Podróż do Ansiny zajęła nam około 3 godzin po nie najlepszych drogach. Poziom wody był ok w Rio Tacuarembo, żeby rzucić siatką lub/i użyć podbieraka. Przed rozpoczęciem zabawy, zjedliśmy szybki lunch made in każdy z osobna i napiliśmy się po piwku. No i do dzieła. Słońce dawało we znaki, więc natarłem się dwuwarstwowo filtrem 50. Na szczęście nie było komarów i much końskich.
Udało się złapać C. Cf. Longipinisy, Loricarie, Hypostomusy, Pimodelus Maculatus, Iheringichthys labrosus (nazywane potocznie Valencines), Rhamdielle, Pimacodelle Australis, G. Mekinos Tacuarembo, G. Tiraparae i wiele innych których nazwy kompletnie mnie nie interesowały.
Jak już wszyscy mieli dość zabawy z siatkami użyliśmy sieć. Wówczas każdy dostał swój kawałek chleba.
Na koniec nadszedł czas sortowania i wybierania ryb do zabrania. Każdy powiedział co chce i tak zebraliśmy zamówienie. Felipe pomógł sortować ryby, a reszta wg potrzeb ilościowych liczyła ryby wskakujące do beczki.
Zebraliśmy sprzęt i pojechaliśmy do hotelu San Fructuoso w Tacuarembo. Zmęczeni, po zakwaterowaniu się i ogarnięciu się troszkę, otworzyliśmy piwka i zabraliśmy się za ryby.
Zajęło to może 45 minut. O 20.30 usiedliśmy do kolacji, która była syta i trwała około 2 godzin. Potem zaliczyłem zgon.
Po zgonie jaki zaliczyłem wczoraj dzień zacząłem o 6.00 rano. Poranna toaleta, pakowanie gratów.... Czegoś mi brakowało. To nie było z pewnością piwo. To była kawa i jej świeży zapach. Poszedłem zatem do kuchni gdzie spotkałem gospodarzy i poprosiłem o kawę. Bez zbędnej gadaniny otrzymałem paliwo na poranek. Usiadłszy na sofie przed kominkiem zacząłem sączyć ciepła kawę i oddawać się lekturze magazynu Amazomas ze stycznia 2017. Dwa artykuły były interesujące mnie osobiście: C. Saxalitis oraz o Costa Rica Heiko Bleckera.
Pogoda na zewnątrz była wietrzna i zimno było. Spadek temperatury o min 10 stopni, to dla mojego organizmu murowany katar. Ryby żyły i miały się jak najlepiej. Dla nich takie skoki temperatur to normalka.
Towarzystwo krzątało się po ranczu i odbijało o ściany nie wiedząc co z sobą począć. Artur dołączył do mnie i razem zajęliśmy sofę co odstraszyło potencjalnych chętnych do dołączenia i gites, bo od rana to mi się nie chciało gadać o rybach. To jest właśnie coś co zauważyłem w sobie na tej wyprawie. Nie gadam już tyle o rybach, nie pytam, siedzę sobie i się napawam widokami, kulturą. Ryby jako takie są oczywiście ważne, ale to czy przywiozę x czy y ryb nie miało dla mnie znaczenia. Dziwne, bo sądziłem, że jarać się będę za każdym razem na maksa, a tutaj niespodzianka.
W końcu wyjechaliśmy. Podróż do Ansiny zajęła nam około 3 godzin po nie najlepszych drogach. Poziom wody był ok w Rio Tacuarembo, żeby rzucić siatką lub/i użyć podbieraka. Przed rozpoczęciem zabawy, zjedliśmy szybki lunch made in każdy z osobna i napiliśmy się po piwku. No i do dzieła. Słońce dawało we znaki, więc natarłem się dwuwarstwowo filtrem 50. Na szczęście nie było komarów i much końskich.
Udało się złapać C. Cf. Longipinisy, Loricarie, Hypostomusy, Pimodelus Maculatus, Iheringichthys labrosus (nazywane potocznie Valencines), Rhamdielle, Pimacodelle Australis, G. Mekinos Tacuarembo, G. Tiraparae i wiele innych których nazwy kompletnie mnie nie interesowały.
Jak już wszyscy mieli dość zabawy z siatkami użyliśmy sieć. Wówczas każdy dostał swój kawałek chleba.
Na koniec nadszedł czas sortowania i wybierania ryb do zabrania. Każdy powiedział co chce i tak zebraliśmy zamówienie. Felipe pomógł sortować ryby, a reszta wg potrzeb ilościowych liczyła ryby wskakujące do beczki.
Zebraliśmy sprzęt i pojechaliśmy do hotelu San Fructuoso w Tacuarembo. Zmęczeni, po zakwaterowaniu się i ogarnięciu się troszkę, otworzyliśmy piwka i zabraliśmy się za ryby.
Zajęło to może 45 minut. O 20.30 usiedliśmy do kolacji, która była syta i trwała około 2 godzin. Potem zaliczyłem zgon.
[b]1300 l - SA