• Witamy na forum akwarystycznym,
  • poświęconym wyłącznie najpiękniejszym
  • i najciekawszym rybom jakimi są pielęgnice.
  • Tylko tu porozmawiasz o pielęgnicach
  • z każdego zakątka świata,
  • znajdziesz ciekawe informacje,
  • uzyskasz pomoc ekspertów
  • i prawdziwych pasjonatów.
  • Pokaż swoje akwaria
  • i trzymane w nich pielęgnice.
  • Dziel się własnymi doświadczeniami.
Witaj! Logowanie Rejestracja


Title: Urugwaj III - Daleko od domu

#1
01 - 02.02 Wylot

Nie tak dawno przeczytałem wywiad z szwedzkim aktorem, który powiedział coś co zapadło mi w pamięci: poza Szwecją czuję się Szwedem, a w Szwecji czuję się jak w domu. Coś w tym na pewno jest, bo tak własnie było, tym bardziej, że nie byłem sam na wyprawie. 

Zacząłem swoją trzecią podróż do Urugwaju i jak sobie pomyślałem jak to jest daleko od domu i rodziny, to tęsknota nadeszła bardzo szybko.

Jadąc tam pierwszy, a w szczególności kiedy ten kraj pierwszy raz opuszczałem gdzieś w głębi siebie założyłem, że będę tutaj wracał co 2 lata. Innymi słowy pierwszy raz byłem tam 6 lat temu. Szmat czasu, ale doświadczenie jakie nabyłem jest bezcenne, o czym mogłem przekonać się podczas tej wyprawy. Zacząłem się przygotowywać już w lipcu do niej kiedy kupiłem bilety. Nie zmienia to faktu, że pakowałem się w dniu wyjazdu i jak zwykle coś zostawiłem w domu co powinienem wziąć, ale i tak wziąłem więcej niżeli poprzednimi razy. Tym razem chociażby zabrałem ze sobą walizki razem z dopasowanymi boksami.


Lista która przygotowałem przed wyjazdem była długa:


1.      Buty do wody - takie do nurkowania

2.      Adidasy – białe siatkowe

3.      Klapki cy cuś

4.      Kurtka puchowa składana do walizki (jak śpiwór)

5.      Bluza 

6.      Spodnie dresowe na podróż 

7.      Krótkie spodenki

8.      Pidżama (długie spodnie/koszulka)

9.      Skarpety 

10.   Spodenki do nurkowania x2

11.   Koszulki T-shirt x 7szt. 

12.   Bielizna

13.   Czapeczka wyjazdowa

14.   Okulary do nurkowania plus rurka

15.   Okulary przeciwsłoneczne

16.   Aparat (i kamerka)

17.   Komputer

18.   Książka do czytania

19.   Walizki wraz z boksami plus dodatkowa torba pocztowa

20.   Wędka 

21.   Siatka narzutowa 

22.   Worki na ryby (16x40, 18x45, 20x50, 22x55) po 100 sztuk

23.   Baterie R20 x 8szt 

24.   Gumki do pakowania (masa)

25.   Lekarstwa dla ryb (uzdatniacz wody oraz do transportu)

26.   Napowietrzacze wraz z kamieniami i wężykami x4

27.   Wiaderko na ryby z pompką (jak na ryby)

28.   Worki na śmieci 120l/240l x 1 szt

29.   Testy do wody

30.   Spray przeciw komarom

31.   Filtr do opalania (50)

32.   Płyn do kąpieli

33.   Dezodorant

34.   Wycinaczka do paznokci

35.   Maszynka do golenia plus płyn do golenia (jednorazowa)

36.   Szczoteczka składana plus pasta do zębów

37.   Plastry na skaleczenia

38.   Woda toaletowa w sprayu

39.   Lekarstwa (nogi plus probiotyk w saszetkach)

40.   Zastrzyki w brzuch – trzy sztuki na lot

41.  Latarka

Jak poprzednio skorzystałem z Air France z dwoma przesiadkami: Paryż i Sao Paulo. Tym razem jednak w Paryżu miałem aż 13 godzin czekania. W sumie źle nie było bo wszędzie w strefie transferu są leżanki. Generalnie to jedna wielka noclegownia i to całkiem wygodna. Dla nocnych marków jest też nowo otwarta niewielka biblioteka, a dla zupełnie wygodnych płatny hotel dostępny w terminalu.


Lot był spokojny bez specjalnych turbulencji. Czas między przesiadkami w miarę rozsądny, żeby przemieścić się z terminalu na terminal tj dwie godziny.

W Montevideo wylądowałem o 23.10 czasu lokalnego, czyli 03.10 czasu naszego kolejnego dnia. Na granicy zostałem zatrzymany, ponieważ panie sadziły że przyjechałem do pracy, a nie jako turysta, nie pytając mnie o to w ogóle. Czekałem jakieś 20 minut, nie wiedząc o co chodzi - czy jestem poszukiwany, czy nie - zanim zadano mi pytanie w jakim celu przybyłem tutaj. Pomijam fakt, że tylko jedna z 5 osób mówiła po angielsku. Zabrałem walizki i wyszedłem na hol przylotów, gdzie czekał na mnie już Pedro. 

Przybiliśmy piątkę, a chwilę potem jechaliśmy już do Salinas jego "nowym" busem. Miał klimę, a to najważniejsze. Temperatura wynosiła jakieś 20 stopni. Wcześniej padało. Podróż zajęła jakieś 20 minut. W domu czekał Felipe i Helen razem z Mateo. Chlapnęliśmy po litrowym piwku, opowiedziawszy sobie co tam słychać a chwilę potem (z 1.5h to zajęłoWink) szedłem już w kamasze. Ledwo żyłem, ale byłem zadowolony. Zamieszkałem w domu obok - za ścianą - który wynajęli dla mnie i......

....teraz niespodzianka: nie byłem jedynym Polakiem na tej wyprawie. Tym razem udało mi się namówić Artura (Arsik), który przyjechał razem z żoną Magdą (!!!) kolejnego dnia. 


Mam nadzieję zatem, że Artur podzieli się swoim doświadczeniem przy tej okazjiHaha.

W domu było wifi, zatem pozwoliłem sobie skrobnąć info do rodzinki, że żyję, ale ledwo dycham ze zmęczenia. Po prysznicu, położyłem do spania wcześniej zabijając wszystkie komary, które znajdowały się w zasięgu mojego szwankującego już wzroku. Włączyłem wiatrak, który dodatkowo miał je odganiać ,położyłem się i nawet nie wiem kiedy zamknąłem oczy, ale była jakaś 2.30 nad ranem czasu lokalnego.
[b]1300 l - SA

 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#2
Jupiiii! Big Grin Witajcie w domu! Teraz to będzie co czytać. Bardzo się cieszę, że już wróciłeś i co więcej, że nie tylko ty byłeś na tej wyprawie z Polski. Miłe zaskoczenie Smile Piszcie, opowiadajcie, wrzucajcie zdjęcia, a ja pozwolę sobie wygodnie usiąść i czekać na kolejne "odcinki".
- 500 złotych za małą, szarą rybę ?!
- To bardzo rzadki gatunek.
- To poproszę cztery.
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#3
Suuper! z niecierpliwością czekam na więcej!
I miss the good old days. When everyone wasn't an overly sensitive pussy! - Clint Eastwood
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#4
Będzie co czytać! Smile
Nie udzielam porad na PW, od tego jest forum Angel Angel Angel
Ponad 1000l wody w obiegu, a w nim 13 gatunków ryb, z czego pielęgnic 9

pozdrawiam, Łukasz
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#5
zapowiada się baaaaaaardzo ciekawie, szczególnie te worki Wink
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#6
Piwo jest chipsy tez się znajdą  ... Wink Dajecie chłopy fotorelację Big Grin
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#7
Też czekam z niecierpliwością i na relację i na f1 Gymnogeophagusów Big Grin.
"Rzadkie pielęgnice odchowuje się dwa razy, pierwszy i ostatni"      Rotfl
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#8
Prześwietlając Twój bagaż, różne myśli mogły im przychodzić do głowy :p Fajnie, że zaraziłeś arisika.
Jumpeveryone
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#9
(20-02-2017, 21:44 PM)Zimna Zośka napisał(a): Prześwietlając Twój bagaż, różne myśli mogły im przychodzić do głowy :p Fajnie, że zaraziłeś arisika.
O prześwietleniu bagażu to mogę opowiedzieć wyłącznie telefonicznie osobom, które będą zainteresowane, bo to zbyt ściśle tajne, żeby o tym nawet pisaćSmile
[b]1300 l - SA

 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#10
03.02 Sarandi


Dzisiaj przylatywał Artur z żoną. Spałem krótko bo wstałem chyba o 6.00. To efekt niestety zmiany czasu. Żebym się czuł wyspany to nie powiem...

Helen jak zwykle na nogach przygotowywała śniadanie. Omlet, świeży jogurt, ser....i kawa. Napój wszystkich straceńców, którzy spędzają czas przy kompach i nad książkami (żeby nie było - uogólniłem). W moim zawodzie w każdym razie kawa to podstawa. Pogoda była ok, ale z nóg nie zwalała. 


Nie wiem która była, ale chyba gdzieś koło 12.00 kiedy przyjechał Artur z żonką. Ledwo zmieścił się w drzwiach (na wysokość), w które pod koniec pobytu w biegu tak przerąbał i tutaj cytuje: "że gwiazdy zobaczyłem". Uśmiech na Jego  twarzy oznaczał, że jest ok. 

Buzi dupci i browarek dla ochłody i w sumie mieliśmy do wyboru, albo wycieczkę krajoznawczą wzdłuż wybrzeża, albo szybkie odłowy w A. Sarandi, które Felipe określa, jako najbrzydsze miejsce odłowu w okolicy. No powiem Wam, że dupy nie urywa, ale nie to jest istotne, a fakt, ze są tam ryby. W obydwu tych miejscach osobiście już byłem tj zarówno w Sarandi, jak i widziałem wybrzeże, a nawet stąpałem po nim.

W sumie to Artur z Magda nie mieli zbyt wiele czasu na odpoczynek, a powiem Wam, że zmęczeni byli. Nie mniej jednak zew natury odezwał się w Arturze i po słowie odłów, agregat się włączył i znów wyglądał na pełnego chęci i przede wszystkim siły.

Szybko zabraliśmy potrzebny sprzęt i w drogę. Jechalismy główna droga relacji Montevideo - Punta Del Este i po jakis 30 minutach przecięliśmy Arroyo Sarandi.
Samo słowo przecięliśmy należy podkreślić, ponieważ miejsce to znajdowało się pod mostem tej trasy własnie. Słońce grzało niemiłosiernie. Czapka, filtr 3x50 nie pomagał... pot lał się ze mnie ledwo wyszedłem z samochodu, a jeszcze nawet nie zacząłem łowić.

No ale w końcu pasowałoby coś złowić. Podbierak, kilka razy zanurzony w wodzie i zaczęły się pojawiać Autraloherosy Facetus. Było ich na prawdę sporo, ale głównie maluchy, co świadczyłoby że czas tarła zbliża się ku końcowi.

Potem Felipe wraz z Mateo złapali parę sztuk Crenicichla. Scotii, jak również Artur zaliczył pierwsze sztuki. Nie wspominam o żyworódkach lub różnego rodzaju kąsaczowatych.

Pimelodella Gracilis
Australoheros Facetus 
Crenicichla Scotii 

Gymnogeophagus Terrapurpurra

Po krótkich odłowach wróciliśmy jednak wijącą się drogą wzdłuż wybrzeża do Salinas. Szerokie plaże towarzyszyły nam aż do zjazdu do Salinas. Zapieraly dech w piersiach, były szerokie i niekończące się, a bielusieńki piach szeptał weź mnie ze sobą, albo lepiej zalegnij i już tak zostań.


Po powrocie segregacja ryb była bardzo szybko, bo zbyt wiele nie zabraliśmy ze sobą. Po Magdzie i Arturze widać było, że ponownie zmęczenie brało górę. Felipe przygotował na wieczór grilla. Jak wiecie z moich poprzednich relacji, kolacje w Urugwaju je się późno tj gdzieś 22-23. Z uwagi na przylot Magdy i Artura, Felipe zrobił ja wcześniej tj, o 21.

Była to obfita, aczkolwiek krótka kolacja. Gdzieś koło 23.00 zarówno A&M jak i ja poszliśmy zalegnąć na łózkach. Jutro przylatywała reszta grupy tj 5 Norwegów i jutro też wyjeżdżaliśmy na naszą docelową wyprawę.


04.02 Valentines - Ranczo Los Plátanos

Życie zaczęło się dla mnie o 7.00 rano. Wstałem. Doprowadziłem się do stanu użyteczności publicznej i poszedłem do Helen. Krótka odległość pomiędzy domami nie pozwoliła nie odczuć słońca jakie uderzyło we mnie zaraz jak otworzyłem drzwi. Pomyślałem, że to będzie gorący dzień i jak się potem okazało tak tez było. Teoretycznie tylko 28 stopni, ale odczuwalna temperatura była ponad 30. Z uwagi na niższe położenie słońca moja biała jak mąka skóra wołała o pomoc.

Helen już nie spała zresztą jak zwykle. Krzątała się po kuchni. Nie wiem jak ta kobieta funkcjonuje, ale ma zdrowie. Poszła spać o 3.00 i już była na nogach gotowa do stoczenia walki z 10 chłopa.

Grzecznie się przywitałam i poprosiłem o napój życia w moim przypadku czyli kawę. Chwilę później siedziałem już z kubkiem pełnym gorącej kawy i pisałem do rodziny. Zapach kawy unosił się w powietrzu, a promienie słońca przenikały się przez szpary w zadaszenia i wijące się nań rośliny. Zamknąłem oczy i przez chwilę uspokajając oddech, oddałem się chwili myśląc, że mógłbym tak żyć - tak w spokoju i jeszcze raz w spokoju.

Chwilę potem wstał Felipe i przyszli Artur z Magdą. Śniadanie było już przygotowane. Salami w plastrach, świeże pieczywo, świeży sok z banana i pomarańczy oraz świeży jogurt made in Felipe. Do tego ciasto oraz marmolada z brzoskwini.

Nie muszę chyba nawet pisać jakie to było dobre. Nie chodzi tutaj nawet oto, że właśnie odkryłem nowe smaki, ale o sam fakt ich świeżości. To wszystko powstało dzisiaj przed śniadaniem i nie zostało kupione w sklepie może poza salami.

O 14 przyjechali Norwegowie. Wszyscy czekali na nich, bo im szybciej się zbierzemy, tym szybciej będziemy na miejscu. Panowie nie zagrzali długo czasu w Salinas. Zaraz po obfitym lunchu jaki zaserwowała nam Helen (połączenie włoskiej i urugwajskiej kuchni: ravioli z serem i do tego sos boloński z dodatkiem chorizo), zaczęliśmy się pakować do busa. Mieliśmy przyczepę ze sobą. W przeciwnym wypadku nie mielibyśmy gdzie wozić złowionych ryb.


   

Wyjechaliśmy po 16.00. Razem z nami na wyprawę pojechał Mateo - ma 8 lat teraz. Do Valentines zabrała się również z nami córka Felipe Corina Droga szybko zleciała w zasadzie. Po drodze zatrzymaliśmy się na piwko i zimne napoje. Przed nami było jakieś 300 km do przejechania. Czas szybko zleciał, bo większość padła jak kłoda na niezbyt wygodne siedzenia Renault Mastera.

Przyjechaliśmy późno około 20.30. Zaczęło padać, nie mniej jednak bezkres jaki zobaczyłem mnie osobiście powalał na kolana. Pełna swoboda, wokoło nic poza naturą. Coś niesamowitego. 



   

   

   



Pokoje (a w zasadzie komnaty) były 4 osobowe, a przydział w zasadzie losowy. Felipe, Pedro, Mateo i Corina spali osobno. Artur z Magdą również mieli swoje cztery ściany z osobną łazienką. Towarzystwo rzuciło bagaże i chwilę potem przy piwie wypróbowywaliśmy sofę w salonie z nosami w telefonach/tabletach, aby skontaktować się z bliskimi lub/i odebrać maile.

Zjedliśmy kolację około 22.00. Nie mogłem nic w siebie wsadzić już po obiedzie w Salinas, zatem posiłek trwał krótko.

Ranczo było stare z 1850 roku, ale utrzymane w najlepszym porządku i okazało się, że jest to miejsce urodzenia ojca, dziadka i pradziadka Felipe. 


   

   

   

   

   


Są pewne ograniczenia w korzystaniu z energii jak wszędzie w takich miejscach, zatem 100% energii było dostępne do 23.00. Potem pozostało tylko światło bez gniazdek. Ranczo posiada swój wiatrak i panele solarne. Tak się składa, że akurat w dniu naszego przyjazdu nie było zbyt wiele słońca, zatem i energia była ograniczona. Zauważyłem, że w tym miejscu można rezerwować noclegi przez booking.com. Ocena jaką mają to 9.6. Nie mniej jednak bez samochodu lub motocykla nie ma szans tutaj szybko dotrzeć.


Noc nadeszła i powoli zmęczeni podróżą i lotami wszyscy zasnęli w swoich leżankach, z myślą, że jutro pierwszy dzień połowów.
[b]1300 l - SA

 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
  


Skocz do:


Browsing: 1 gości