• Witamy na forum akwarystycznym,
  • poświęconym wyłącznie najpiękniejszym
  • i najciekawszym rybom jakimi są pielęgnice.
  • Tylko tu porozmawiasz o pielęgnicach
  • z każdego zakątka świata,
  • znajdziesz ciekawe informacje,
  • uzyskasz pomoc ekspertów
  • i prawdziwych pasjonatów.
  • Pokaż swoje akwaria
  • i trzymane w nich pielęgnice.
  • Dziel się własnymi doświadczeniami.
Witaj! Logowanie Rejestracja


Title: Kostaryka 2020 - 4 gringo i ubaw po pachy

#1
Witam wszystkich,

po długim losowaniu okazało się, że padł na mnie ten zaszczyt, aby rozpocząć naszą prywatną relację o tej jakże emocjonującej wyprawie. Z uwagi na fakt, że było na 4-ech, to umówiliśmy się, że każdy będzie dopisywać swoje części opowieści do poszczególnych dni, co mam nadzieję sprawi iż ta relacja będzie dodatkowo bardziej wciągająca.

Na wstępie chciałbym podziękować naszym cudownym żonom - Łobuza to nie dotyczy i nie wiadomo czy kiedyś dotknieRotfl - że nas puściły na tak długo w takim czasie i że cierpliwie znosiły fakt, że my mieliśmy cudowną pogodę i 30-45 stopni, a one zostały z dziećmi w 2 stopniach, i że teraz gdy już wróciliśmy i jesteśmy skazani na showshank przez kolejne 2 tygodnie, i pijemy, oglądamy telewizję , i nudzimy się jak mopsy, przywożą nam posiłki, i również zajmują się dziećmi i codziennością, zastanawiając się (moja tak ma) kiedy kurwa w końcu zacznie się ta szkoła.

DziękujemyHeart

Przy tej okazji, nie gwarantuję i proszę o odstępstwo, że będę używał innych języków obcych w celu wyrażenia swoich emocji oraz opisu wrażeń z wyprawy. Zresztą co tutaj dużo pisać, jak zobaczycie filmy to i odstępstwo nie będzie konieczne.

Przygotowania do tej wyprawy w moim akurat przypadku szły jak krew z nosa. Oczywiście przygotowywaliśmy się czasowo prawie dwa lata, ale realnie jakieś tydzień sumując czas jakim ja osobiście poświęciłem na przygotowania.

i co się okazało: miałem największą walizkę i kurwa tyle rzeczy, że po ukończonej wyprawie mógłbym w sumie zabrać kabinówkę i też bym przeżyłBezradny - życie

ale do rzeczy:

29.02/01.03

Podróż dwóch z nas zaczęła się dzień wcześniej - chyba. Lot mieliśmy wykupiony z Berlina via Madryt do San Jose liniami Iberia. Ja jechałem z wiochy Warszawa, do wiochy Poznań, a Łobuz jechał z wiochy jakiejś tam, do wiochy Głogów. 

Wybrałem słusznie myśląc że dobrze - pociąg. Się nie zmęczyłem. Nawet poczytałem. Filip razem z Filipową przyjechali po mnie, bo ja akurat z Filipem udawałem się do punktu spotkania, czyli do Świebodzina, samochodem Jego kuzyna. Kanapki jakie przygotowała nam Filipowa były wyborne, a syn Filipa okazał się mieć całkiem niezły gust jeśli chodzi o dobór ubrań domowych. Pies mnie nie pogryzł, a ja go pogłaskałem w zamianPies i wszyscy byli happy.

Czas płynął szybko. Podczas drogi do Świebodzina padało. Ojciec razem z Łobuzem mieli owsiki i przyjechali przed czasem i grozili, że nas zostawią w Świebodzinie z posągiem jak się nie pośpieszymy. A4 nie chciało jechać szybciej jak 180. Modliliśmy się z Filipem, żeby Ojciec żartował.

Spotkaliśmy się na stacji Orlenu i przerzuciliśmy bagaże. Toyota Ojca stała się nadwyraz pakownym samochodem, a sam Ojciec jak przystało na kierowcę wykazał się fantazją i niezwykłym kunsztem w pakowaniu 4 walizek do Toyoty. Browar czekał w samochodzie....

Sama droga do Berlina była spokojna. Niebo przejaśniło się, a Ojciec jak przystało na dobrego polskiego kierowcę nie przekraczał dozwolonej prędkości na autostradzie nawet o km. Dodatkowo jako jego prywatny foto radar i radar prędkości zarazem, Łobuz informował Go - za szybko, tutaj jest 120, teraz 80 itd. Piwo nie powiem się przydało.

W Berlinie mieliśmy zaklepany parking pod lotniskiem Tegel. Tam też przyjechaliśmy przed czasem, bo Ojciec nie doczytał, że mamy być o konkretnej godzinie. Pękały kolejne browary.... i nie pamiętam, ale chyba i tam się skończyły, ale mnie pewnie zaraz poprawią.

Potem busikiem na lotnisko i poczekalnia na samolot. 

Lot jak lot - dupy nie urywał. Byliśmy zmęczeni, więc kto mógł to spał. Niepokojąco zaczęło się dziać w momencie kiedy podchodziliśmy do lądowania, bo poinformowano nas, że żeby dostać się na lot do San Jose musimy se przejechać pociągiem z jednego terminala na drugi i dodatkowo, że sam podjazd do celowego doku trochę potrwa.... a my mieliśmy czasu na styczekBoisie.

No i się zaczęło. Ojciec na taczki, bo biegł nie mógł. Łobuz pchał taczki, ja uczepiłem się Silipa za koszulkę i mnie tak targał, raz w lewo raz w prawo. Kurwa nie mogłem oddychać, a nie palę. Na horyzoncie ni chuja nie widać pociągu. Lecimy: raz schody, raz winda, raz ruchomy chodnik. Pomyślałem w dupie to mam idę na ruchomy chodnik, a tu Silip kurwa szybciej leci niż ruchomy chodnik. Myślę, ja pierdole nie wydolę. Łobuzo - ojców nie widać. Wołam: Silip, Silip stój kurwa bo padniemy, a on nic. Ludzie się obracają, myślą sobie pewnie, co za pitok się drze "Si,Si, Si", ale nic, jak zobaczyłem tabliczkę z pociągiem to sobie pomyślałem ja pierdole jak dobrze. A my w ciuchach jak na kurwa Antarktydę. Cali mokrzy. 

Okazało się, że to dopiero połowa drogi...

W pociągu złapaliśmy oddech - nie wiem czy jechał z 10 minut. Ojciec owinął się o rurkę jak kameleon, my podpieramy ściany, leje się z nas jak z wodospadu. Ojciec woła - browara, browara proszę....Myślimy zostańmy przy drzwiach - ludzi było dużo - jak się otworzą to wylecimy szybko. Ojciec wystawił język żeby łapać zimne powietrze, no to my też, ale wszystko zgarniał wcześniej....

No i plan w pitok poleciał, bo drzwi otworzyły się te po przeciwnej stronie.

Znowu Silip wiódł prym - leciał jak szalony... i dobrze. Przed nami kontrola paszportowa, którą jak zobaczyliśmy to się załamaliśmy, bo przecież kurwa myśleliśmy, że tylko we 4-rech lecimy poza granice UE. Przepychamy się, Ojciec pokazał ducha górnika i się zapadł pod ziemię i pojawił kurwa trzy rzędy dalej...przepychamy się. Dostaliśmy się w końcu do kontroli. Na szczęście - znowu Ojciec - się uśmiechnął i nas puścili. Se myślimy to już tutaj, ale nieeeeee...kurwa nasza bramka była na samym jebanym końcu w pitok długiego terminala. Po drodze z pięć chodników przebiegłem, ale nie miałem jakoś wrażenia, że mi pomagają. Dolecieliśmy. Silip, ja i kurwa tyle. Gdzie Ojciec, gdzie Łobuz - nie ma. Oni wiedzieli, że nas w chuja zrobili i lot jest opóźniony, tylko nam nie powiedzieliPaluszkiem

Czekaliśmy z 15 minut jeszcze, bo okazało się, ze samolot się zepsuł. W sumie to pomijając jak było, to dobrze się stało. Przed nami było ponad 10 godzin lotu, w większości nad Atlantykiem, zatem sprawna maszyna to podstawa. Siedzieliśmy obok siebie tj Łobuz ze mną, a Ojciec z Silipem, ale w tym samym rzędzie, podzieleni przejściem.

Mieliśmy dwa posiłki i niezliczoną ilość piwaHaha, co skrzętnie i głównie wykorzystywała druga parkaPlotki. Entertaiment działał dobrze, zatem zajęliśmy się oglądactwem i potem poszliśmy ładnie spać.....
[b]1300 l - SA

 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#2
No pamiętam, że na lotnisku w Madrycie nie było kolorowo. Początkowo idąc spojrzałem w lewo i przez szyby widziałem gdzieś w oddali na horyzoncie drugi terminal, tak sobie tylko pomyślałem - mam nadzieję, że to nie tam Smile Jednak to było dokładnie tam!!! Po kolejnych pokonanych schodach ruchomych i niezliczonej ilości zakrętów widziałem rosnące zwątpienie na twarzach chłopaków i nie ukrywam, że wzmacniało moją desperację, która pomagała mi biec coraz szybciej.

PS. Ale jak tak biegłem z przodu myślę sobie - może nie zdążą, będę sam, walizki nadane, w każdej pochowane trunki wysokoprocentowe... hmmm mówię sobie nie będzie źle... ale zdążyli, samolot się opóźnił z odlotem Wink
Potrzebujesz oryginalny wzór na serwetkę - wycinankę?
Skorzystaj z forumowego avatara Wink
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#3
Pewnie celowo próbowałeś ich odstawić, żeby z tymi trunkami sam na sam zostać Big Grin
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#4
Coś czuję, że narratorami tej opowieści zostanie Mady i Łojciec, więc ja będę ew. dorzucał coś od siebie, a wrzucał zdjęcia. Na filmy (komediowe i podwodne) musicie poczekać Big Grin

W oczekiwaniu na odprawę w Berlinie
   

Hiszpania z góry
   

Ładne to lotnisko w Madrycie, ale biegiem!
   

Zdążyliśmy - z zapasem
   

Hola, czyli jest rozrywka, damy radę
   
- 500 złotych za małą, szarą rybę ?!
- To bardzo rzadki gatunek.
- To poproszę cztery.
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#5
Dobry wieczór.
Czytając posta zapoczątkowującego relację z naszej wyprawy do Costa Rica czuję już lekki nie smak i az boje się czytać dalej te zmanipulowane informacje na temat mojej kondycji ogólnoruchowej , nie wspominając o alkoholu o którym jest mowa w wyżej zamieszczonym poście. 

A więc w ramach sprostowania napisze tylko kilka najbardziej nieprawdziwych informacji.  


"Ojciec razem z Łobuzem mieli owsiki i przyjechali przed czasem i grozili, że nas zostawią w Świebodzinie z posągiem jak się nie pośpieszymy!"Otóż ja z Adminem byliśmy regulaminowo a Szlachta z Wawy i Pyrlandii najnormalniej w świecie była nieogranięta i się spóźniła!!!


W Berlinie mieliśmy zaklepany parking pod lotniskiem Tegel. Tam też przyjechaliśmy przed czasem, bo Ojciec nie doczytał, że mamy być o konkretnej godzinie.
- Łojciec zawsze wszystko czyta , ale tego że w pewnych godzinach parking nie funkcjonuje nikt nie napisał.

Co do mojej kondycji to myslę że wszyscy co Mnie znają wiedza że Łjciec zawsze daje radę nie wspominając o Adminku ... I tu też nawija sie sprostowanie.
Ponieważ Mady hazy zapomniał napisać że jak wysiedliśmy z samolotu w Madrycie to podstawiono nam dwa wózki inwalidzkie i mówią , żebyśmy tych dwóch geriatryków przewieźli przez lotnisko na tych wózkach bo to zawsze szybciej no i staruszkowie aż tak się nie zmęczą ... Zapomnieli że co chwila trzeba było ich w kiblu podsadzać  ...
Tragedia zabrać takich staruszków , aczkolwiek podjeliśmy się z Kobuzem tego wyzwania. Stąd przed bramkami wylotu do San Jose mieliśmy czas na spokojne wypicie wody i ogarnięcie starszych Panów Wink

Poza tym prawie wszystko się zgadza Wink 

Czuje że niezła opowieść z tego może powstać Big Grin
Nie wspominając o filmie pełnometrażowym ....
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#6
Cytat:Ojciec pokazał ducha górnika i się zapadł pod ziemię i pojawił kurła trzy rzędy dalej
Rotfl
Ah te nerwówki przy przesiadkach Smile Sam się ostatnio załapałem na lot gdzie miałem całą 1h, i całą 1h samolot zdążył zgubić na trasie.. Ale podobnie jak u was, ten drugi okazał się opóźniony.

Dawać te filmiki! Chyba teraz nie spacerujecie, żeby tego czasowo nie ogarnąć?! Wink)

PS: dobrze, że się do Peru nie wybraliście.. Jak was męczą wspomnienia z powrotu, to posznupajcie sobie co tam się odwala - i odetchnijcie.
PS2: miłej kwarantanny życzę!
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#7
W Peru Łojciec już był. Big Grin
Nie udzielam porad na PW, od tego jest forum Angel Angel Angel
Ponad 1000l wody w obiegu, a w nim 13 gatunków ryb, z czego pielęgnic 9

pozdrawiam, Łukasz
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#8
01/03

Dolecieliśmy po 10.5h lotu z Madrytu, ale zmęczeni i nadal ubrani jakby tutaj była zima czy co. 

Zaczęła się zabawa na lotnisku. Silip uprzedzał nas kilkukrotnie przed wylotem, żeby Go pilnować, bo gubi wszystko co tylko możliwe. Mieliśmy to na uwadze, ale bez jaj.

A tu się okazało, że się ziściło. Kontrola paszportowa. Nie dosyć, że podeszliśmy we dwójkę jak małżeństwo do okienka i strażnik miał problem, ale Silip ni chuja w ich języku - tylko po polsku - więc se pogadali na migi to przy okazji podawania paszportu, jak Coperfield podał również swoją kartę kredytową. Nie wiem czy chciał już kogoś przekupić czy co, ale w każdym razie, odchodząc od okienka nie miał tej karty.

Na szczęście okazało się, ze dobrzy ludzi tam pracują i mu zwrócili, ale polew był. Odebraliśmy bagaże. Lotnisko nie duże - taki Poznań sądzę, może trochę większe.

Postanowiliśmy kolektywnie wymienić kasę. Była kurwa promocja, która się okazała żadną tam promocją, ale i tak kasę potrzebowaliśmy. 

Podszedłem ja do kasy. Każdy podał mi po 100 dolców i poszło - raz dwa, zajebiście szybko. To poszliśmy ucieszenie, ze wszystko ok. Przeszliśmy przez ostatnia kontrolę i w końcu ziemia kostarykańska.

Tym czasem zatrzymałem się żeby poczekać na resztę i ktoś puka do okna. Se myślę o co kamon. A gość mi mówi, że zostawiłem telefon przy okienku i że teraz to się już wrócić nie mogę, tylko muszę czekać na Policję, zęby mi go przyniosła. Se myślę, ja pierdole ty matole, czegoś się śmiał z Silipa, jak sam jesteś jak zaginiony w akcjiBoisie.

Chłopaki przeszli, a ja czekam, czekam, czekam. Se myślę kurwa ile jeszcze. Czekałem jakieś 15 minut, zanim odległość 10 m pokona jeden z policjantów. Wylegitymował mnie, zrobił zdjęcie paszportu, telefonu i życzył mi miłego dnia. 

Dowiedzieliśmy się potem, ze dla nich czas to sprawa zupełnie mało istotna.

No nic, ale jesteśmy. To teraz co robimy. Miał po nas przyjechać umówiony rzekomo przez Łobuza kierowca, żeby zabrać nas do pięciogwiazdkowego apartamentu w miejscowości (chyba) lub dzielnicy San Jose zwaną Alajuela, ale ja ją nazwałem bosko Alleluja.

Okazało się, że jak lecieliśmy sobie i mieliśmy wyłączone telefony, to se gość wysłał smsa, żebyśmy dali znać jak wylądujemy, to wówczas po nas przyjedzie. A kiedy towarzystwo to odkryło???? jak se już czekało. 

To nic jednak w porównaniu z tym, ze nikt nie mógł odesłać mu smsa, bo nasze super wypasione komórki nie działały w tym kraju jakoś chcą wysłać na ich numer smsa. Na szczęście jeden z dobrych ludzi: UWAGA: pożyczył nam swój telefon i zadzwoniliśmy do gościa, ze se czekamy w słońcu na niego. Dobra - będzie za 5min.

Przyjechała Jego żona - kurwa mini samochodemBoisie. Ja nie wiem jak ten Łobuz gadał z nimi, ale chyba wyszli z założenia że sam przyjechał, no bo babka niewysoka, stoi przed nami i mówi ni chuja, nie wejdziecie wszyscy na raz. Co tu robić, co tu robić.... i oto kurwa zaczarowany ołówek się w Niej obudził i mówi - taxi weźmiemyHura. To wzięliśmy i wysiedliśmy po 10 minutach jazdy pod wypasionym apartamentowcem. Mówię Wam kurwa Łobuz jak go zamawiał to na pewno nie maił na myśli - wypoczynku naszego, tylko wręcz odwrotnie. Miał z 10 m2 i łazienkę skompromitowaną do minimum. Mrówki wszędzie łaziły, ale byliśmy tak zmęczeni że pitok z tym. To tylko jedna noc.

Rodzina bardzo sympatyczna. Córeczka mówiła w języku angielskim, więc poza Silipe i Ojcem wszyscy rozumieli. Zapytaliśmy gdzie knajpę oraz o sklep gdzie moglibyśmy kupić kartę telefoniczną. Wszystko było dla nas mega jasne...

Szybkie odświeżenie,przebieranko i od razu jako 4 białych wtopiliśmy się w tkankę miejską. To gdzie idziemy padło pytanie.

Ja ryb nie jadam, Silip też nie chciał. Pani powiedziała, ze nie daleko, jakieś 300m od naszej stancji była fajna knajpa włoska. Włoska, włoska kurwa włoska kuchnia, to było to czego potrzebował mój organizmHahaHahaHaha. Zaczęło się już ściemniać, to idziemy. Idziemy. Idziemy. Idziemy. Fajne miasteczko. Wszytko kurwa za kratami i 1 piętrowe w większości. Model domu: taras na całej szerokości, a potem pitok wie jak głębokie - różnie głębokie. 

   

Idziemy. O sklep z browarem, ale głodni jesteśmy. Minęliśmy kładkę na drogą - tam była pizzeria, se myślimy może to właśnie o to im chodziło. To wracamy. Podeszliśmy, a tutaj knajpa jak się patrzy: lada, piec i kurwa nie ma gdzie siedzieć. Delivery type of pizza restaurant. Se myślimy - do wyboru mamy jeszcze tylko kurczaki z coś jakby KFC, ale pachniało jak olej stary. To pizza!!!! To ile bierzemy - każdy po jednej? Po rozmowie z Panią, która pokazała nam rozmiary pizz zamówiliśmy dwie - każdy zje połowę. Policzyliśmy, zapłaciliśmy i wyszło, że w sumie ceny jak w Polsce, także spox. Poszliśmy na mały spacer, ale nie zaszliśmy zbyt daleko. To wracamy. Patrzymy, a my mamy jedną kurwa pizze w cenie dwóch!!!! Ja pierdole se myślimy - DROGO!!!!! Pizza: ciasto cienkie, salami ichniejsze, czy pitok wie co to było i kurwa dwa kilogramy sera!!!!!!!. Jak odrywaliśmy kawałki to ser spływał z nich jak jakaś polewa z lodów. Masakra. Jak skończyliśmy jeśli pizzę, zostały jeszcze dwa kawałki. Okazało się, że nagle kurwa głód przeszedł. Resztę oddaliśmy bezdomnemu, który wcześniej prosił nas o coś do jedzenia.

   

No i se pochodziliśmy, najedliśmy się i wróciliśmy co apartamentu, ale wcześniej kupiliśmy browary. Wchodzimy do sklepu a tu Chińczycy. Okazało się dużo później, że na Kostaryce jest pierdylion Chińczyków. Mafia ich ściąga, pomaga założyć biznes, a potem przez 10 lat go spłacają, w zamian za fałszywe papiery i opiekę. Oczywiście musza płacić czynsz od obrotu - o ile pamiętam 20-30%.

Siilp był zniesmaczonyTak, tym bardziej, że byli wszędzie - nie dosyć, że w Warszawie gdzie ostatnio pracował, to jeszcze chcąc uciec od Azji Polskiej,  kurwa jak bumerang pojawili się za Nim w Kostaryce, ale zapewne sam opisze ten aspekt.

Kupiliśmy browar - Imperial - się okazał sikaczem strasznym - i poszliśmy na nasza werandę - odpoczywać i pić... bo jutro każdy miał w głowach PRZYGODY CZAS ROZPOCZĄĆ.

   
[b]1300 l - SA

 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#9
Z tą kartą co zgubiłem na lotnisku nie było tak kolorowo jak Made opisał. Przejęła ją jakaś dziewczyna stojąca daleko za nami i zwyczajnie przepychając się do przodu pytała każdego czy to jego, ludzie chyba nie do końca wiedzieli co im pokazuje ale odpowiadali, że nie. Kiedy do mnie podbiegła to zdębiałem - patrzę a laska trzyma identyczną kartę jak moja, mówię sobie jak to możliwe, chwilę trwało zanim zmęczona głowa zmusiła do reakcji resztę i z uśmiechem odparłem, że tak to moje. Na szczęście w takich momentach trafiają się jeszcze uczciwi ludzie.


A kwatera - Smile - powiem tylko, że bardzo integracyjna - 10m2 w tym łazienka, łóżko podwójne Wink i łóżko piętrowe, wentylator - koniec. Ale to była budżetowa wersja na przetrwanie na jedną noc. Mówię sobie - zasnę i po sprawie ale najgorsze pierwsze wrażenie zrobił na mnie smak piwa Imperial - tutaj to byłem załamany, mówię sobie, że chyba zostanę abstynentem na tym wyjeździe, tak nie może być pomocy!!! Na szczęście udało się kupić lepsze piwo, na którym "jechaliśmy" już do końca Haha

   
   

No i ta słynna włoska knajpa Smile

   

Jeszcze nigdy tak wiele osób nie najadło się tak małą ilością pizzy Wink
Potrzebujesz oryginalny wzór na serwetkę - wycinankę?
Skorzystaj z forumowego avatara Wink
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
#10
Miejscówkę, która może wybitna nie była, znalazłem na booking za 140 zł za 4 osoby, więc stosunek jakości do ceny był spoko. A wszelkie wątpliwości rozwiało śniadanie następnego dnia Wink. Moim skromnym zdaniem miejsce na krótki nocleg przed powrotem do domu, czy jak w naszym przypadku, przed rozpoczęciem podróży, jest wystarczające Wink

Przed wylotem dużo ludzi straszyło mnie wysokimi cenami w Kostaryce, ale starałem się to zbywać, bo przecież polacy zawsze narzekają na wakacjach na wysokie ceny. No ale już na miejscu zbyć się tego nie dało. Woda (niestety tylko niegazowana?!) - 6-7 zł za litr. Piwo, puszka 330 ml w sześciopaku - 5,6 PLN. Chociaż tyle, że ceny jednolite praktyczne w całym kraju, czy to market okupowany przez chińczyków czy miejscowych.

Wszyscy moi kompani przed wyjazdem jednogłośnie obawiali się kiepskiego jedzenia u latynosów. Ja cały czas stałem w obronie, bo i też lubię próbować nowych dań. Ale pizza była tak okropna, że pierwszy raz w życiu oddałem jedzenie jakiemuś miejscowemu wesołemu romkowi, całkowicie bez żalu. No i pomyślałem że jak tak ma być, no to rzeczywiście chyba będę żył tam energią słoneczną. Na szczęście moje obawy się zupełnie nie potwierdziły.

Wystarczy dolecieć nad ląd i góry praktycznie nie kończą się przez całą Kostarykę
   

Lądując w San Jose leci się wśród gór. I nawet nie wiadomo kiedy, samolot przyziemia. A tu dalej z okna widać góry. Wrażenie ciekawe, nie powiem.
   

Witamy, witamy. Powitanie było w kilku językach, niestety nie po polsku (jeszcze)
   

Filas miał flashbacki z pewnej Zoobotaniki we Wrocławiu Wink
   

Nocny widok z kładki dla pieszych na Alajuelę
   
- 500 złotych za małą, szarą rybę ?!
- To bardzo rzadki gatunek.
- To poproszę cztery.
 
Odpowiedz
Podziękowania złożone przez:
  


Skocz do:


Browsing: 1 gości